wtorek, 30 czerwca 2020

"Księżycowe miasto" Sarah J. Maas

Bryce Quinlan kocha swoje życie, przyjaciół i pracę. Pracuje w galerii, gdzie sprzedaje nie do końca
legalne artefakty. Wszystko jest w porządku, aż pewnej nocy dochodzi do strasznego morderstwa – a cały jej świat się rozpada.
Bryce trafi w sam środek dochodzenia w tej sprawie, a przyświecać jej będzie jeden cel – pomszczenie przyjaciół, którzy zginęli.
Wraz z przydzielonym jej do współpracy upadłym aniołem Huntem, Bryce zagłębi się w mroczne zakamarki miasta i odkryje siły, które zagrażają porządkowi wszechrzeczy.

Sarah J. Maas jest ogromnie popularna. Nie tylko za granicą, ale i u nas w kraju. Ma wiernych fanów, którzy wyczekują każdej litery, którą autorka napisze. Od dawna słuchałam zachwytów nad jej książkami, ale nie ciągnęło mnie do młodzieżówek. Aż pojawiła się zapowiedź Księżycowego miasta z informacją, że to książka dla starszego czytelnika.
I postanowiłam zobaczyć czy i ja dołączę do grona fanów.

Akcja powieści (dodam, że wydawnictwo pierwszy tom podzieliło na dwie części… Łącznie to 1173 strony) rozpoczyna się naprawdę pomału. Autorka wprowadza nas w wykreowany przez siebie świat, a ten jest wyjątkowo dobrze pokazany. Samo miasto – Lunathion – jest niejako kolejnym bohaterem, tak pięknie i obrazowo Maas je przedstawia czytelnikowi.
Więc jak już pisałam, wprowadzenie do świata jest obszerne i szczegółowe, jednocześnie zaczynamy poznawać głównych bohaterów i dowiadujemy się, kto w tej książce będzie odgrywał pierwsze skrzypce.
Jeśli chodzi o kreację bohaterów, to i tutaj Maas się przyłożyła. Są całkiem fajnie ukazani i choć zarówno Bryce jak i Hunt mnie często irytowali niektórymi swoimi zachowaniami, to sposób ich ukazania jest dobry, z pewnością miałam możliwość dobrze ich poznać, zrozumieć. Również postacie drugoplanowe są barwne i ciekawe. Nikt nie jest tylko statystą w tej historii, każdy ma do odegrania swoją rolę i nawet jeśli nie trwa ona długo, to jest wyrazista.

Jeśli chodzi i samą historię i tajemnicę do rozwikłania, to powiem, że byłam zaciekawiona kto, co i dlaczego.
Autorka potrafiła sprytnie lawirować wśród półprawd i niedopowiedzeń, aby finalnie i tak mnie zaskoczyć.
Tajemnica morderstwa, wątki poboczne, które okazały się ważniejsze niż początkowo przypuszczałam i bohaterowie, którzy początkowo nie odgrywali zbyt wielkiej roli, czy raczej tak kazała mi przypuszczać autorka – to wszystko było fajne i ciekawe.
Ale…
No właśnie ALE. Bo do tej beczki miodu wkradła się wcale nie mała łyżka dziegciu.

Otóż przez większą część książki (licząc oba tomy jako całość), miałam wrażenie, że z drobnymi przerwami na ciekawe wydarzenie, czytam wciąż o tym samym.
I nie chodzi mi o to, że autorka długo wprowadzała czytelnika do swojego świata, bo lubię takie akcje (np. kocham to u Kinga czy Sandersona), ale o to, że czytałam, czytałam i czytałam i miałam wrażenie, że prócz chodzenia do pracy i dogryzania Huntowi, Bryce nic innego nie robi.
Jakbym oglądała dzień świstaka na kartach książki.
Oczywiście pojawiają się jakieś nowe wydarzenia, ale generalnie moje odczucie jest takie, że autorka mieliła non stop to samo, tylko w innej formie. W pewnym momencie byłam już znużona lekturą i nawet chciałam się poddać, ale chciałam mieć możliwość powiedzenia o swoich wrażeniach uczciwie, przeczytawszy najpierw całość.
Dopiero jakieś około 300 ostatnich stron naprawdę mnie wciągnęło i to do tego stopnia, że nie chciałam odkładać książki, musiałam doczytać do końca.
Poczułam autentyczne zainteresowanie, akcja przyspieszyła i to z kopyta. Jakby autorka chciała nadgonić to co tak mozolnie snuło się do przodu przez większość książki.

Finalnie pomysł okazał się dobry, a główni bohaterowie, choć nie zapałałam do nich jakąś większą sympatią, to jednak dawali się lubić, a co chyba ważniejsze, przestali mnie tak mocno irytować.
I mam teraz problem, bo gdy już przeczytałam Księżycowe miasto, to nie do końca pojmuję fenomen aż takiego uwielbienia dla twórczości Sarah J. Maas, a z drugiej strony, jedna książka nie jest jeszcze wyznacznikiem.
Czy dam szansę kolejnemu tomowi? Raczej tak, nie lubię porzucać rozpoczętych historii i liczę też, że w drugim tomie to inni bohaterowie (mam swoje typy) będą grać pierwsze skrzypce. Bo pojawiają się w powieści postacie, które wg mnie zasługują na większą uwagę.
Księżycowe miasto jest wg mnie niepotrzebnie rozwleczone. Gdyby książkę skrócić o 1/3 to nie odczułabym tego nawet, a jeśli już to tylko na plus.
Drugi tom pokaże czy polubię się z twórczością pani Maas, czy jednak to nie będzie autorka dla mnie.
I choć zdaję sobie sprawę, że jestem w mniejszości, to nie mogę szczerze powiedzieć, że urzekła mnie ta książka.
Jest dobra, bywa ciekawa, napisana ładnym językiem. Ale gdzieś tam po drodze srogo mnie znużyła, a nie o to chyba chodzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz