czwartek, 13 czerwca 2019

"Jezioro Cieni" Maria Zdybska

Dawno temu w moje ręce wpadła książka „Wyspa mgieł” Marii Zdybskiej. Tematyka i opis mocno
zachęcały, więc jak już nadszedł jej czas, chętnie dałam się porwać opowieści.
I wiecie, okazało się, że to jedna  z TYCH książek, wobec których człowiek okazuje się niezwykle surowy w ocenie, i mimo, że nie wszystkie jej elementy się podobają, to książka ma cholernie duży potencjał i czuje się w kościach, że kolejny tom zwyczajnie musi być lepszy.
Tak właśnie było podczas mojego pierwszego spotkania z autorką. Byłam surowa, czepiałam się, wymagałam więcej, bo wiedziałam, że Maria Zdybska ma talent.
Gdy niedawno ukazał się drugi tom trylogii Krucze Serce, czyli „Jezioro cieni” byłam już mocno zniecierpliwiona czekaniem na premierę i ciekawa losów Lirr i Raidena.
Więc gdy książka wreszcie do mnie trafiła, moje oczekiwania poszybowały do góry jak Adam Bielecki na ośmiotysięcznik.
Krótko mówiąc – wygłodniała jak harpia rzuciłam się na Jezioro cieni, a co z tego wynikło, o tym poniżej.

Akcja powieści rozpoczyna się tam, gdzie się mniej więcej zakończyła w pierwszym tomie. Lirr i Raiden skazani na siebie szukają sposobu, aby pozbyć się łączącej ich więzi.  Spotyka ich przy tym wiele niesamowitych przygód i wydarzeń, które na zawsze zmienią ich relacje.
Wiele się w tej książce dzieje, pojawia się sporo nowych postaci, ale nie ma co ukrywać,  akcja kręci się dookoła Lirr i Raidena. Najbardziej cieszy zdecydowanie większa obecność tego ostatniego, a smuci nieobecność Mildy, którą szczerze pokochałam w poprzednim tomie.
Tutaj należą się autorce srogie baty za to, że tak haniebnie ukryła postać Mildy.
Brak tej cudownej postaci Maria Zdybska zrekompensowała mi trochę obecnością nowego bohatera – czyli barwnego i rubasznego Mikko.
Och bogowie, jaka to cudowna postać! Czytając o nim oczywiście miałam swoje skojarzenia i porównania Mikko do pewnego bohatera z filmu, ale nie ma tu żadnej kalki czy kopiowania. Mikko jest świetnym powiewem świeżości w świecie, który stworzyła autorka, dodał mu barw i humoru.

Jeśli chodzi o głównych bohaterów, to na wielki ukłon zasługuje pani Zdybska za rozwój postaci Lirr, który nie trudno zauważyć.
Z bohaterki, które denerwowała mnie swoim motaniem się i niemożnością podjęcia jakiejkolwiek sensownej decyzji, Lirr zmieniła się w osobę  dojrzałą, nabrała doświadczenia i sporo zdrowego rozsądku.
Maria wycelowała złoty środek pomiędzy buńczucznością Lirr a jej nowo nabyta dojrzałością. Nie ma w niej przegięcia w żadną stronę, przestała irytować i nie pozostało mi nic innego, jak szczerze ją polubić.
Bez obawy jednak, Lirr to nadal przybrana córka pirata, która przeklina w wymyślny sposób, którą targają emocje (zwłaszcza przez pewnego maga) i która ma w sobie huragan sprzecznych uczuć. A jednak znać w niej zmianę, która zaszła pod wpływem wydarzeń, jakie stały się jej udziałem.
Jeśli chodzi o Raidena, to poznajemy go ciut lepiej. Autorka zdradza nam kilka tajemnic, ale nie liczcie na to, że rozgryziecie tego skrytego bohatera tak od razu.
Niezmiennie sarkastyczny, trzeźwo myślący i tajemniczy mag z uśmiechem Hana Solo to zdecydowanie jedna z moich ulubionych postaci męskich i co to dużo mówić, uwielbiam łotra.
Tak na marginesie dodam, że za pewne fabularne rozwiązania mogłabym panią Marię Zdybską ukatrupić, gdyby nie fakt, że chcę żeby tom trzeci się jednak ukazał.
Bo ostrzegam wszystkich lojalnie – zakończenie wbija w fotel (czy tam łóżko, krzesło, podłogę – zależy gdzie czytacie książki) i pozostawia z otwartą buzią i myślą kołatającą się w głowie „ALE JAK TO?!?”.

Kolejną zmianą na plus jest styl autorki. Już w Wyspie mgieł był bardzo przyjemny, tym bardziej jak na debiut. W drugim tomie widać ogromny progres jeśli chodzi o szlifowanie stylu i sposobu pisania.
Powieść napisana jest lekko, niezwykle obrazowo, przez co cudownie przemawia do wyobraźni.
Czytanie Jeziora cieni to była dla mnie ogromna przyjemność i nie nudziłam się ani przez chwilę.
Bardzo dobrze jest również ukazana relacja pomiędzy Lirr a Raidenem, ich więź, wzajemna fascynacja i emocje, które obojgiem targają.
Wszystko to opisane jest bez zbędnej ckliwości i lukrowatości. Jest pomiędzy tą dwójką niesamowita więź i chemia, która bardzo mi się podobała i mimo, że liczyłam na inne rozwiązania, to jednak to co zaserwowała mi autorka przypadło mi do gustu.

Czy warto było czekać na kontynuację książki, którą człowiek krytykował?
Tak!
Bo byłam pewna, że drugi tom może być tylko lepszy. Bo czułam w kościach, że ta historia ma niesamowity potencjał, a Marię Zdybską los obdarzył talentem, którego nie zawaha się użyć jak Thanos kamieni nieskończoności.
Uczciwie mogę teraz przyznać, że moje oczekiwania i podejrzenia okazały się w 100% trafne i „Jezioro cieni” okazało się powieścią bardzo dobrą, dopracowaną i niesamowicie wciągającą.
Gratuluje autorce talentu i rozwoju i cieszę się, że w jej głowie zalęgła się ta historia, którą postanowiła się z czytelnikami podzielić.

2 komentarze:

  1. Są książki, na które niecierpliwie czekają czytelnicy i recenzje, których nie mogą doczekać się autorzy :D tutaj widać mamy jedno i drugie. Jestem Ci ogromnie wdzięczna za tak pozytywną reckę, to dla mnie dużo znaczy! Trzymaj się!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się cieszę, że ta historia powstała, że się do niej zabrałaś, a ja mogę ją czytać. I żę nie ma w niej trójkąta miłosnego :D
      Czekam na tom trzeci! Proszę o szybką premierę :D

      Usuń